
O scenariuszach przyszłości miast od kuchni
Opublikowaliśmy ostatnio w infuture.institute nasz najnowszy raport – Gdańsk przyszłości – poświęcony przyszłości miast w 2070 roku. W ramach tego projektu stworzyliśmy cztery scenariusze: Społecznoczułe Technium, Pogrążone Megapolis, Kooperatywna Homeostaza i Błękitna Autonomia. Po publikacji tego raportu przeczytałam gdzieś komentarz, który bardzo mnie rozbawił. Otóż ktoś napisał, że osoby, które tworzyły te scenariusze, musiały być… „na niezłych grzybach” :)).
Pomyślałam sobie wtedy, że ludzie, którzy nie do końca wiedzą, czym jest foresight, a zwłaszcza czym jest metoda scenariuszowa, faktycznie mogą pomyśleć, że to, co tworzymy, to jakieś science-fiction. Tymczasem metoda scenariuszowa wymaga połączenia pracy analitycznej i kreatywnej. Owszem, scenariusz jest kreatywną opowieścią o przyszłości, pozwala lepiej sobie ją wyobrazić, ale nigdy nie bazuje na tym, co wymyślone. W scenariuszach przyszłości zawsze uwzględnia się rzeczy, co do których wiemy, że istnieją, choć są zazwyczaj na wczesnym etapie rozwoju. Scenariusze zawsze zawierają też czynniki zmian, które pozwalają prognozować, w którym kierunku może rozwinąć się przyszłość. Dodatkowo, scenariusze bazują na badaniach ilościowych i jakościowych, wywiadach eksperckich, takich metodach badawczych, jak chociażby Moonshot Thinking, bo dzięki temu prognoza jest bardziej dokładna. Ale przede wszystkim scenariusze są wynikiem analiz pochodzących z badań terenowych, które są jednym z najważniejszych (i nie ukrywam – jednym z najprzyjemniejszych) elementów naszej pracy w infuture.
I przyszło mi do głowy, że dość rzadko dzielimy się w infuture tym, jak wygląda nasza praca od kuchni. Postanowiłam więc na przykładzie tego raportu pokazać, że przyszłość, o której piszemy, jest już dzisiaj. Wystarczy tylko dobrze jej poszukać :).
Jeśli ktoś miałby czas i ochotę, na podstawie poniższego tekstu i raportu Gdańsk przyszłości może zrobić sobie zabawę. Przeczytać poniższy tekst jako pierwszy i potem znaleźć odwołania do scenariuszy przyszłości w raporcie Gdańsk Przyszłości. Ale można też zrobić na odwrót – najpierw przeczytać wizje z raportu, a potem sprawdzić, ile rzeczy istnieje obecnie i zdziwić się, jak wiele :).
Partnerem raportu Gdańsk przyszłości jest Instytut Kultury Miejskiej w Gdańsku.
I na koniec jeszcze tylko uwaga formalna. W przypadku metody scenariuszowej trzeba pamiętać przede wszystkim o dwóch rzeczach. Po pierwsze, scenariusze są zawsze cztery: 1) wzrost (future will be better than today; utopia), 2) załamanie (future will be worse than today; dystopia), 3) ograniczenia (future will be the same as today; próba utrzymania status quo za pomocą regulacji lub wprowadzanych ograniczeń) oraz 4) transformacja (future will be weirder than today). Po drugie, scenariuszy nie należy traktować jako przepowiedni, która ma się spełnić. Są one wizją przyszłości pokazaną na tyle wcześnie, by można było ją zmienić.
***
Dystopia…
Najbardziej dystopijnym miastem, w jakim kiedykolwiek byłam, jest Barentsburg na Spitsbergenie. Tak naprawdę na Spitsbergenie są dwa dystopijne miasta, oba postradzieckie. Oprócz Barentsburga to również Piramida – słynne miasto-duch, którego wszystkich mieszkańców wywieziono w zasadzie z dnia na dzień w 1998 roku. Wszystkie znajdujące się w Piramidzie obiekty – szkoła, przedszkole, Pałac Kultury, szpital, basen – stoją opuszczone; snują się między nimi tylko lisy polarne i renifery. Bloki, w których mieszkali kiedyś ludzie, zajęły ptaki. Tysiące ptaków, których ogłuszający jazgot słychać z daleka. Kiedy podejdzie się bliżej, smród ich odchodów zaklejających okna i fasady przyprawia o mdłości.
Jeden z opuszczonych bloków mieszkalnych w Piramidzie. Nie byłam w stanie zrobić tego zdjęcia bez odruchu wymiotnego. Smród ptasich odchodów jest uderzający.
Ale Piramida jest pusta. Oprócz kilku osób, które tu dotrą, nie ma w niej ludzi, nikt w niej nie mieszka. Barentsburg jest natomiast miastem ciągle żywym, o ile można tak o nim powiedzieć. Do dziś zamieszkuje go około 400-500 osób, z czego jedną trzecią stanowią kobiety i dzieci. W Barentsburgu byłam w sierpniu 2018 roku. Pojechałam wtedy na Spitsbergen między innymi dlatego, żeby zobaczyć, w jaki sposób można żyć w ultratrudnych warunkach, w tym hodować jedzenie, pozyskiwać wodę i zarządzać odpadami – w kontekście np. zasiedlania Marsa. Do dziś pamiętam, że Barentsburg zrobił na mnie surrealistyczne wrażenie. To najsmutniejsze, najbardziej przygnębiające miasto, w jakim byłam.
Barentsburg, budynek dawnego portu morskiego. W połowie drogi między nabrzeżem a centrum miasta.
Do miasta wchodzi się po długich drewnianych schodach, mijając budynki tradycyjnej, rosyjskiej architektury1, z charakterystycznymi ażurowymi wykończeniami wokół okien czy na podbitce dachów. Kiedy je zbudowano, z pewnością musiały być piękne. Dziś to piękno zakrywają łuszcząca się farba, powybijane okna i pustka ziejąca ze środka.
Podejście do Barentsburga od strony morza jest długie i strome.
Zniszczenie w Barentsburgu jest zresztą wszechobecne – w większości dokonało się w latach dziewięćdziesiątych, po upadku ZSRR. Wtedy też, oprócz załamania ustrojowego i finansowego, miała miejsce seria dramatycznych wydarzeń. W ciągu kilku lat w kopalniach zginęło blisko 50 górników, w tym podczas tylko jednego pożaru w kopalni aż 23. Zawiniły zarówno kiepski stan sprzętu i wyposażenia, jak i niskie standardy pracy. W 1996 w pobliskiej dolinie Adventdalen rozbił się również samolot, na którego pokładzie znajdowało się 141 osób, pracowników spółki węglowej Arktikugol – zatrudniającej górników z Barentsburga. Wszyscy zginęli. Tym bardziej ironicznie brzmi napis Nasz cel – komunizm!2 umieszczony tuż obok pomnika Lenina przed dwoma blokami pomalowanymi na jaskrawy niebieski i pomarańczowy kolor.
Barentsburg. Pomnik Lenina i jeden z dwóch „współczesnych” bloków w tym mieście.
Ma się wrażenie, że poza tymi dwoma budynkami, wszystko w Barenstburgu pokryte jest węgielnym pyłem – w końcu to miasto górnicze, w którym rosyjska państwowa spółka – Arktikugol – wciąż wydobywa węgiel. Jest on kiepskiej jakości, więc wysyła się go głównie do dawnych państw członkowskich ZSRR – Rosja z niego nie korzysta, tym bardziej, że wydobywany jest w małych ilościach.W mieście znajduje się hotel, szkoła i przedszkole, poczta, szpital, budynek administracyjny spółki węglowej oraz pub Czerwony Niedźwiedź. Trochę poza centrum stoi muzeum, budynek konsulatu, replika domu Pomorców – grupy rosyjskich osadników, którzy mieszkali tu przed II wojną światową i maleńka cerkiew, stale otwarta. Jeszcze dalej puste obory i chlewnie – ostatnią świnię zarżnięto w 2016 roku – i na samym już końcu farma psów husky.
Barentsburg. Stara chlewnia.
Mieszkańców miasta spotkałam tu niewielu. Większość z nich pracuje w kopalni. Na ulicy minęłam może dwie kobiety i dzieci bawiące się w błocie. Ślady życia ludzi widać też w puszkach i butelkach po alkoholu rozrzuconych na placu z widokiem na fiord.
Barentsburg. Północna część miasta.
Woda do miasta przepływa rurą z rozpadającej się przepompowni Vannposten, która znajduje się w Kokerineset po drugiej stronie fiordu. Krąży historia, podobno prawdziwa, że jeden z pracowników Vannposten, broniąc instalacji przed niedźwiedziem polarnym (których na Spitsbergenie jest więcej niż ludzi), wykłuł mu oczy własnymi kciukami.
W kwestii jedzenia, w czasach swojej świetności Barentsburg, podobnie jak i Piramida, był samowystarczalny. Wskazują na to zniszczone budynki dla trzody chlewnej (skąd pozyskiwano mięso i nabiał) oraz szklarni (gdzie rosły warzywa i owoce). Dziś eksperymentalną polarną permakulturę, w której hoduje się rośliny, można zobaczyć w pobliskim Longyerbyen. Założył ją ponad pięć lat temu Ben Vidmar, Amerykanin z Florydy, którego miałam okazję poznać i który osobiście opowiedział mi, jak taka permakultura działa i z jakimi wyzwaniami się mierzy.
Polarna permakultura w Longyearbyen na Spitsbergenie. Ben Vidmar wraz z zespołem próbuje tu hodować rośliny. Więcej informacji na www.polarpermaculture.com
Barentsburg jest typowym monomiastem (ang. monocity, monotown), czyli miastem, którego w zasadzie wszyscy mieszkańcy pracują w jednej branży, często dla jednego przedsiębiorstwa. Przykładami takich miast na świecie jest chociażby amerykańskie Detroit czy polska Nowa Huta albo dawna Łódź. Historia i doświadczenie pokazują, że monomiasta najbardziej zagrożone są upadkiem lub istotnym kryzysem zwłaszcza w obliczu jakiekolwiek transformacji.
Barentsburg.
…utopia…
Na drugim końcu skali miast znajduje się Singapur. Miasto przyszłości, zielona utopia (paradoksalnie Piramida na Spitsbergenie również była miastem-utopią za czasów ZSRR).
Singapur. Gardens at the Bay. Na pierwszym planie SuperTrees (ogormne kolektory energii słonecznej), w tle budynki Marina Bay Sands.
Kiedy wylądowałam w Singapurze w maju 2019, miałam poczucie, jakbym przeniosła się w czasie do roku 2100. Pojechałyśmy tam wspólnie z Olą Trapp (Head of Culture & Trends w infuture.institute) w ramach badań terenowych dotyczących przyszłości budynków, zrównoważonego rozwoju i samowystarczalności miast.
Singapur jest państwem-miastem zlokalizowanym na niezwykle małej przestrzeni. Jeszcze 50 lat temu powierzchnia Singapuru wynosiła mniej więcej tyle, co powierzchnia Warszawy – dziś powiększyła się blisko dwukrotnie, bo Singapur stale dosypuje piasek (z tego powodu ma embargo na kupowanie piasku od ościennych krajów). Ze względu na niezwykle małą powierzchnię Singapur jest miastem pionowym – znajduje się w nim ogromna liczba ultrawysokich budynków (liczących nawet 60 i więcej pięter). To również miasto niezwykle zaawansowane technologicznie, miasto skomplikowanych architektonicznie form, wreszcie – miasto-ogród. Za pomocą budynków, wykorzystania ich fasad i dachów próbuje się zwiększać powierzchnię terenów zielonych. Przykładem może być tu chociażby słynny hotel Parkroyal at Pickering. Pokryty jest 15 000m2 zieleni, co stanowi dwa razy tyle co powierzchnia terenu, na której stoi hotel.
Singapur. Parkroyal at Pickering. Hotel-ogród.
Singapur jako państwo-miasto dąży też do całkowitej samowystarczalności na trzech wymiarach: energetycznym, dostępu do wody i produkcji żywności. W kontekście energii bardzo mocno stawia na efektywność energetyczną budynków. Już dziś 40% wszystkich budynków w Singapurze jest efektywnych energetycznie. Plan zakłada, że do 2030 będzie to 80% budynków. W kontekście wody wskaźnik samowystarczalności wynosi aktualnie 70% – 40% stanowi woda pochodząca z recyklingu (woda z kanalizacji uzdatniana jest do picia – mamy ostatnią butelkę tej wody w siedzibie infuture – gdyby ktoś miał ochotę spróbować, zapraszam :)) i 30% woda odsalana. Najniższy wskaźnik samowystarczalności jest na poziomie żywności – Singapur aktualnie produkuje zaledwie 10% potrzebnego mu jedzenia, do 2030 ma wzrosnąć to do 30%. Z tego powodu miasto inwestuje aktualnie bardzo mocno w obszar agritech.
Singapur. Budynek NTU School of Art, Design and Media – z łąką na dachu.
Singapur jest też miastem niezwykle bezpiecznym (to jedyne miasto, w którym wyszłam sama późnym wieczorem, w okolicach 22-23 na spacer do parku i nie czułam żadnego niepokoju3) i sterylnie wręcz czystym. Na ulicach nie ma żadnych śmieci, nawet najdrobniejszych papierków. Niestety, jest to również efekt działań ograniczających, a nawet łamiących prawa człowieka. W mieście panuje między innymi całkowity zakaz używania gumy do żucia (nie wolno jej w Singapurze sprzedawać ani do Singapuru wwozić) i zakaz jedzenia w miejscach publicznych. Za złamanie tych zakazów, podobnie jak za przebieganie na czerwonym świetle czy przechodzenie przez ulicę w miejscu niedozwolonym, grozi kara chłosty.
Singapur. Widoczny na pierwszym planie budynek w kształcie kwiatu lotosu to ArtScience Museum.
…i wszystko to, co pomiędzy
Barentsburg i Singapur to dwie skrajności. Pomiędzy nimi znajduje się wiele-wiele różnych miast. I te różne miasta w różny sposób zmagają się z podobnymi problemami. I tak np. kwestie samowystarczalności w obszarze jedzenia obserwowaliśmy także w Tel-Awiwie, Berlinie i Londynie. Wyraźnie widać, że rośnie popularność tzw. miejskich farm. Ale problem z dostępem do jedzenia będzie się nasilać ze względu na postępującą urbanizację, zweryfikowała go również pandemia, która udowodniła, że długie łańcuchy dostaw się nie sprawdzają.
Jedna z farm miejskich w Londynie. Mieszkańcy mogą tu nie tylko uprawiać rośliny, ale także hodować zwierzęta, np. kozy czy kury.
Już dziś np. Londyn zamieszkiwany jest przez 12% populacji Wielkiej Brytanii, aby jednak zaspokoić zapotrzebowanie na żywność tej grupy ludzi wymaga obszaru odpowiadającego 40% ziem uprawnych w całym kraju. Z tego powodu rozważa się m.in. budowanie samowystarczalnych, efektywnych energetycznie farm wertykalnych. Koncept takiej farmy oglądaliśmy m.in. podczas Design Biennale w Londynie, jak i w Futurium w Berlinie.
Johanna Schmeer, The outside inside, koncepcja roślin przyszłości – 2100 rok – które potrafią chłodzić ziemię, pozbywać się z niej ciężkich metali i absorbować CO2 nawet w bardzo trudnych warunkach; miejsc do ich posadzenia wyszukują specjalne drony; aktywność roślin mierzona i analizowana jest za pomocą specjalnych czujników, następnie zamieniana na dźwięki, które mają pozytywny wpływ na funkcjonowanie ludzkiego mózgu; Futurium, Berlin, listopad 2019.
Kolejny problem to kwestie zmniejszających się powierzchni mieszkań. Kwestia ta dyskutowana jest od wielu lat. Od 2017 roku obserwujemy w infuture nasilenie tej tematyki podczas różnego rodzaju festiwali designu, na których jesteśmy obecni (m.in. podczas Salone del Mobile w Mediolanie czy London Design Week). W Singapurze spałyśmy zresztą z Olą w hotelach kapsułowych, żeby na sobie przetestować, jak człowiek może funkcjonować na mikropowierzchni.
Koncepcja mieszkań z kategorii co-living zaprezentowana podczas Salone del Mobile w Mediolanie w 2018 roku. Składała się z 5 mikromieszkań (o powierzchni zaledwie kilku m2) i dużej części wspólnej, w której były kuchnia, amfiteatr (do wspólnego oglądania rozrywki) i miejsce do uprawiania sportu.
Analizowaliśmy i wciąż analizujemy kwestie transportu miejskiego, w tym m.in. kolei autonomicznej (m.in. w Singapurze i we Frankfurcie) oraz kolei dużych prędkości (w Tokio). Ale próbując zobaczyć daleką przyszłość, nie tylko odwiedzamy miasta, chodząc po ich centrach oraz obrzeżach i obserwując, co się tam dzieje. Staramy się jeździć na wystawy poświęcone nowym rozwiązaniom w miastach i na festiwale designu. Chodzimy do muzeów innowacji i sztuki współczesnej, bierzemy udział w wydarzeniach artystycznych o skali międzynarodowej, takich jak chociażby Biennale w Wenecji czy Ars Electronica w Linz. Każdą z rzeczy dokumentujemy. Ja sama mam w telefonie kilka tysięcy zdjęć zrobionych podczas badań terenowych i dotyczących najróżniejszych rozwiązań – od ultranowoczesnych (specjalne materiały do budowy – tzw. Climate Walls, które utrzymują w swoich strukturach powietrze chłodzące pomieszczenie latem i ogrzewające je zimą) po bardzo proste (specjalne ustawienia ławek sprzyjające rozmowie na placach w TelAvivie czy w dzielnicy Brixton w Londynie).
Jedna z moich notatek z wystawy Solar Guerilla: Constructive Responses to Climate Change. Tel Aviv, wrzesień 2019.
Na zakończenie
Kevin Kelly napisał kiedyś tak: „Wszystkie obietnice, paradoksy i kompromisy, które są efektem Postępu przez duże P, widoczne są zawsze w mieście. Tak naprawdę, żeby sprawdzić pojęcie i prawdziwość postępu technologicznego, wystarczy zbadać naturę miast.”4 Między innymi z tego powodu miasta są niezwykle często badanym przez nas obszarem rzeczywistości. Bez wiedzy, którą mamy – zebranej podczas kilku już lat badań terenowych, a także w trakcie badań jakościowych i ilościowych – nie bylibyśmy z pewnością w stanie stworzyć scenariuszy, które czytacie w naszych raportach. A co do grzybów. Mamy je w szafce, odkryliśmy je kiedyś w trakcie badań terenowych dotyczących technologii wspomagających człowieka (ang. HET, human enhancement technologies). Czasami dodajemy je sobie do kawy :).
Nasz firmowy kącik z herbatą. Jak widać, jest wiele rzeczy, a wśród nich także i grzyby. Nasz kolejny raport będzie o… self-care 🙂
PRZYPISY
1Rosyjskie tradycyjne drewniane budynki można było złożyć bez pomocy jednego gwoździa i potem tak samo rozłożyć, by przenieść w inne miejsce. Dziś takie rozwiązania budowy domów promowane są – we współczesnej wersji – podczas festiwali designu.
2Na górze nad miastem widnieje jeszcze jeden napis: Miru mir – co po polsku oznacza: Pokój na świecie .
3W trakcie pandemii, w tym samym parku, testowane były roboty-psy z Boston Dynamics, które sprawdzały, czy ludzie utrzymują odpowiedniej odległości dystans społeczny.
4Kevin Kelly, What Technology Wants, Penguin Books, New York, 2010, s. 81. [tłumaczenie własne]
Zdjęcie na głównej: praca Petera Pichlera, Future Space – zaprezentowana podczas Salone del Mobile, Mediolan 2018 – nawiązuje sposobem budowania do tradycyjnych rosyjskich domów (składana z pojedynczych elementów, bez udziału gwoździ).
Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym wpisie (oprócz zdjęcia raportu i kącika z herbatą, które zrobiła Olga Jankowska z naszego zespołu) zrobiłam za pomocą mojego telefonu BlackBerry Key2.