Świat po koronawirusie: konsumpcjonizm i scenariusze przyszłości
Przeczytałam wreszcie głośny wywiad z Li Edelkoort. I mimo, że to tekst o obecnej sytuacji, ma on w sobie wiele optymizmu. Bardzo cenię Li Edelkoort. Z wielką uwagą zawsze czytam, co pisze i słucham tego, co mówi. W wielu kwestiach się z nią zgadzam. Ale tym razem nie do końca podzielam jej entuzjazm.
Edelkoort pisze, że nasz świat nie może dłużej opierać się na nieograniczonym wzroście. Co do tego – pełna zgoda. Ostatecznie mieszkamy na planecie, która jest „skończona”. I która ma „skończone” zasoby. Ale czy wirus pomoże nam ograniczyć konsumpcjonizm? Zacząć wszystko od nowa? Lepiej żyć? W to wierzy Edelkoort: „I think we should be very grateful for the virus because it might be the reason we survive as a species.” Ja mam duże wątpliwości.
Nie sądzę, żebyśmy na skutek obecnej pandemii zmienili nagle styl naszego życia. Owszem, teraz konsumujemy mniej, bo jesteśmy zamknięci. Potem, przez chwilę będziemy konsumować mniej, bo – na skutek kryzysu gospodarczego spowodowanego wirusem – będziemy mieć mniej pieniędzy. Ale czy powstrzymamy się z konsumpcją, gdy wszystko wróci do normalności?
Gdyby tak miało być, bylibyśmy teraz ultraszczęśliwi. Cieszylibyśmy się, że nie musimy chodzić do pracy, że wreszcie możemy być w domu, z bliskimi, spędzać czas jakościowo, gotując obiady, rozmawiając, grając w planszówki, chodząc na spacery.
Edelkoort mówi: „It seems we are massively entering a quarantine of consumption where we will learn how to be happy just with a simple dress, rediscovering old favourites we own, reading a forgotten book and cooking up a storm to make life beautiful.”
I dalej: „The impact of the outbreak will force us into slowing down the pace, refusing to take planes, working from our homes, entertaining only amongst close friends or family, learning to become self-sufficient and mindful. (…) We will start up again with new rules and regulations, allowing countries to get back to their knowhow and specific qualities, introducing cottage industries that would flourish and grow into an arts-and-crafts century, where manual labour is cherished above everything else.”
Edelkoort maluje piękną wizję. Tyle, że ta wizja – choćbyśmy nie wiem, jak jej pragnęli i jak za nią tęsknili – to iluzja. Realność jest inna.
Żyć normalnie w nienormalnej sytuacji
Od zeszłej środy obserwuję siebie, swoich znajomych i ogólnie ludzi w mediach społecznościowych. I ta obserwacja wskazuje, że zamiast być szczęśliwi, jesteśmy zmartwieni, zniecierpliwieni, smutni i źli. Czekamy „kiedy ta sytuacja się skończy”, bo każdy zdaje sobie sprawę, że za moment nie będzie miał za co żyć.
Jesteśmy zniecierpliwieni i źli, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni żyć w zamknięciu, bo nie możemy robić tego, co robiliśmy wcześniej. Bo nagle musimy spędzać czas z naszymi dziećmi, z naszymi bliskimi na ograniczonej powierzchni, a nie bardzo wiemy, jak to robić. Bo praca daje jednak poczucie sensu i bycia potrzebnym. Bo nie wiemy, co mamy robić z energią, którą mamy w sobie.
Za wszelką cenę próbujemy żyć normalnie – czyli tak, jak dotychczas, konsumując! – w sytuacji, która nie jest normalna. Stąd więc wysyp online’owych usług – wsparcia psychologicznego dla ludzi, którzy kiepsko się czują w izolacji, wskazówek, jak i czym zająć dzieci, narzędzi do pracy zdalnej, oferty kulturalnej i sportowej. Nie przestaliśmy konsumować rozrywki – konsumujemy ją w inny sposób, online, i podejrzewam, że w większym stopniu niż wcześniej. Nie przestaliśmy nagle mieć potrzeby zwiedzania/ poznawania świata – po prostu chwilowo nie możemy tego robić tak, jak robiliśmy to dotychczas (pisząc ten tekst, dostałam od moich przyjaciół na messengerze info: „a może wyskoczymy do Biskupina?” z linkiem do wirtualnego muzeum). Nie możemy iść na spacer do lasu, urządzamy więc leśne spacery online. Nie możemy wyjść do sklepu, więc zaczęliśmy kupować online. Terminy dostaw w sklepach spożywczych, w których można zamawiać przez internet, są na koniec marca i kwiecień. Amazon chce aktualnie zatrudnić 100 tysięcy nowych pracowników, żeby poradzić sobie z obsługą zamówień!
Więcej i lepiej
Po pandemii raczej też nie ograniczymy naszego konsumpcjonizmu, bo ludzie od zawsze chcieli mieć więcej. Badania pokazują, że człowiek pierwotny pracował około 12 godzin tygodniowo. Tyle mu wystarczało, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby – schronienie, jedzenie i ubranie. O tym, że również współczesnemu człowiekowi wystarczyłby jeden dzień pracy w tygodniu do zaspokojenia podstawowych potrzeb udowadniał H.D. Thoreau w popularnej w latach 60. ubiegłego wieku książce Walden, czyli życie w lesie (ta książka to zapis jego eksperymentu, w ramach którego przez ponad dwa lata żył samotnie w lesie nad stawem Walden).
Dlaczego więc teraz pracujemy 40 godzin tygodniowo, a tak naprawdę zdecydowanie więcej? Dlaczego tak bardzo protestowaliśmy, gdy wprowadzono w Polsce ustawę dotyczącą zakazu handlu w niedziele? Bo człowiek nie chce tylko zaspokoić swoich podstawowych potrzeb. Człowiek generalnie chce mieć więcej* – lepszy dom, lepsze ubranie, lepsze jedzenie. I to nie jest tak, że ta chęć posiadania „więcej i lepiej” zrodziła się w nas w XX i XXI wieku. W Toskanii jest przepiękne miasteczko z XIII-XIV wieku, San Gimignano. Nazywa się je średniowiecznym Manhattanem, bo znajduje się w nim wiele domów z wysokimi wieżami. Te wieże to właśnie pozostałość takiej sąsiedzkiej konkurencji – im ktoś miał więcej pieniędzy, tym wyższą wieżę budował.
O naszej potrzebie posiadania więcej i lepiej pisze także m.in. Matt Ridley w Czerwonej Królowej (bardzo polecam tę książkę). Ridley patrzy na świat z punktu widzenia socjobiologii (czyli za pomocą biologii tłumaczy nasze zachowania społeczne). W swojej książce wskazuje on (wiem, część osób może się w tym miejscu oburzyć), że dobry samochód jest dla mężczyzn tym, czym dla pawia jest jego ogon. Czymś, co jest bardzo kosztowne do utrzymania, w zasadzie bez uzasadnienia biologicznego, ale jednocześnie budujące status, wskazujące, że jest się dobrym partnerem seksualnym.
Chęć posiadania więcej jest po prostu w nas – konsumpcjonizmem załatwiamy sobie różne potrzeby, nawet jeśli mamy świadomość, że to chwilowe i złudne (różne źródła wskazują, że pozakupowy high trwa kilkanaście minut, potem pojawia się dysonans i pustka, którą znów trzeba zapełnić).
Wąskie spojrzenie
Pandemia też nie wpłynie na zmianę naszych późniejszych zachowań, bo jako ludzie zazwyczaj patrzymy na tu i teraz, wycinkowo. Interesuje nas to, co blisko, a nie szeroki kontekst i długa perspektywa. Owszem, niby uczymy się na błędach, niby wyciągamy wnioski, ale wciąż bardziej interesuje nas bieżąca sytuacja niż to, co będzie jutro.
Przykład. Robiliśmy w infuture.institute całkiem niedawno badanie dotyczące przyszłości energetyki. Przy tej okazji badaliśmy postawy konsumentów dotyczące ich użytkowania energii, zmian klimatu, kwestii powietrza. Co się okazało? To, co zazwyczaj. Człowiek myśli co innego, mówi co innego i robi co innego.
I tak – trzy czwarte badanych widzi zależność pomiędzy ilością i sposobem zużywania energii przez ich gospodarstwo domowe a wpływem na środowisko naturalne. Ale już tylko 43% respondentów przyznaje, że udaje im się tę energię faktycznie i skutecznie oszczędzać. Respondenci wskazują także, że OZE (odnawialne źródła energii) są optymalnym źródłem energii, a jednak mimo to nie są skłonni, aby za energię pochodzącą z tych źródeł płacić więcej.
Aktualnie w sieci krążą zdjęcia map Chin – przed epidemią i w jej trakcie. Jasno z nich wynika, że koronawirus – a w zasadzie lockdown będący jego konsekwencją – spowodował poprawę jakości powietrza. Edelkoort mówi także: „The recent pictures of the air above China showed how two months without production cleared the skies and allowed people to breathe again. This means that the virus will show how slowing and shutting down can produce a better environment which will surely be visible on a large scale.”
Patrząc na te zdjęcia, zapominamy jednak, że smog (mówię głównie o Europie) spowodowany jest przede wszystkim tzw. niską emisją, czyli jazdą samochodem i ogrzewaniem domów za pomocą „paliwa” kiepskiej jakości. Czyli czymś, na co my jako konsumenci mamy bezpośredni wpływ. A jednak do czasu koronawirusa nie przestaliśmy na masową skalę jeździć samochodami, nie przesiedliśmy się wszyscy na rowery, choć wiemy doskonale, że tak byłoby lepiej dla środowiska. Przestaliśmy jeździć samochodami wtedy, gdy pojawiła się epidemia, a wraz z nią ograniczenia wprowadzone przez rządy i konieczność pracy z domu.
I jeszcze jedno. Zdjęcia Chin z czystym niebem sugerują, że jeśli ograniczymy konsumpcjonizm, a w związku z nim produkcję, ocalimy środowisko. Być może tak. Aktualnie ograniczamy i konsumpcję, i produkcję. Gospodarka praktycznie stoi. Wiele branż zagrożonych jest bankructwem. A jednocześnie, nie chcąc zmienić swoich przyzwyczajeń, o czym pisałam wyżej, przenieśliśmy prawie całe swoje życie do internetu. I czy ktoś myśli teraz o tym, że branża technologiczna ma swój udział w generowaniu śladu węglowego? Że zużywa ogromne zasoby energii?
Owszem, sam udział ICT w generowaniu śladu węglowego to niespełna 2% (por. raport Ericsson), ale udział takich technologii, jak AI czy blockchain w zużywaniu zasobów jest nieporównywalnie wyższy. W ubiegłym roku naukowcy z University of Massachusetts opublikowali artykuł, w którym wskazują, że wytrenowanie jednego modelu opartego o sztuczną inteligencję, może wygenerować nawet 300 000 kg CO2! To pięć razy więcej niż średnia emisja CO2 pochodząca z użytkowania przeciętnego samochodu (przez cały okres jego funkcjonowania!) lub równowartość około 300 lotów w obie strony między Nowym Jorkiem a San Francisco (więcej na ten temat pod tym linkiem).
Czy czeka nas Mad Max?
I teraz do sedna. Biorąc pod uwagę wszystko, co napisałam wyżej, nie zgadzam się z Li Edelkoort, że ograniczymy konsumpcjonizm. Chciałabym bardzo, żeby tak było, ale patrząc na naszą historię trudno mi uwierzyć, że zaczniemy nagle wszyscy jako ludzkość pięknie, świadomie żyć. Że wystarczy nam jedna sukienka i książka, której nie zdążyliśmy przeczytać wcześniej.
Ale czy w związku z tym, że nie potrafimy i/ lub nie chcemy zmieniać swoich przyzwyczajeń, czeka nas Mad Max? Samounicestwienie i samozagłada, które w w swoich pracach na ubiegłorocznym Biennale w Wenecji pokazywali artyści? Wierzę, że nie.
Po pierwsze, mimo całej naszej nieracjonalności w podejmowaniu decyzji (więcej na ten temat pisał chociażby Dan Ariely w swojej książce Predictably irrational), jest w nas też wiele dobra. Widać to bardzo teraz, w czasie kryzysu, ile fantastycznych inicjatyw powstaje.
Po drugie, w kontekście przyszłości nigdy nie ma jednego scenariusza. Są zawsze cztery: załamanie (the future is worse than I expect), wzrost (the future is better than what I expect), ograniczenie (the future is just what I expect) i transformacja (the future is different than what I expect). I nie jest tak, że jeden wyklucza drugi. Najczęściej kilka z nich współistnieje, może być realizowanych jednocześnie.
Co więc przed nami?
Scenariusz wzrostu
W długiej perspektywie możemy dalej próbować realizować scenariusz wzrostu, czyli nieograniczonej konsumpcji. Jest to możliwe, ale potrzebna jest nam tu przede wszystkim technologia. Chodzi o to, aby stworzyć na Ziemi nieograniczone, czyste (!) źródło energii. Wiemy, że prace nad nim trwają od wielu lat – mówię o tzw. sztucznym słońcu, czyli o fuzji termonuklearnej. Ścieżki dojścia do energii elektrycznej pochodzącej z syntezy jądrowej zostały spisane w 2012 roku w dokumencie Fusion Electricity. A roadmap to the realisation of fusion energy (dokument do pobrania stąd). Aktualnie zbliżamy się do drugiego z trzech zaplanowanych kroków, przypadającego na lata 2021-2030, tj. budowy DEMO, czyli pierwszej elektrowni termonuklearnej.
Przy posiadaniu takiego źródła energii (naukowcy szacują, że fuzja termonuklearna może stać się najtańszym źródłem energii do końca XXI wieku – więcej w tym artykule) rozwój gospodarczy może być w zasadzie nieograniczony. Nie będzie potrzeby zmniejszania konsumpcji, a ludzkość będzie w stanie rozwiązać wszystkie istniejące problemy (chociażby problem z dostępem do wody – będziemy mogli np. odsalać wodę morską na szeroką skalę). Z rosnącą liczbą ludzi na świecie będziemy sobie radzić, prowadząc działania związane z osiedlaniem się na innych planetach i eksploracją kosmosu.
Scenariusz ograniczeń
Możemy też próbować odgórnie zmniejszać konsumpcjonizm, realizując dalej scenariusz ograniczeń. Tak naprawdę realizujemy go już od pewnego czasu, przechodząc chociażby na gospodarkę obiegu zamkniętego, less waste etc.. Tu przede wszystkim potrzebne będą nam regulacje prawne. Wiemy, że zbyt wiele ludzi samych z siebie nie zrezygnuje z konsumpcjonizmu. Z tego powodu już teraz wprowadzane są regulacje takie, jak chociażby prawo do naprawy (wymuszające na producentach sprzętu to, aby był on tak zbudowany, żeby urządzenia można było naprawiać, a nie wymieniać co dwa lata), eliminacja jednorazowego wykorzystania plastiku, zakaz wjazdu samochodów z tradycyjnym napędem do centrów miast etc.
Od środy bierzemy też udział w gigantycznym eksperymencie społecznym, gdzie ograniczyliśmy w zasadzie wszystko – w tym wychodzenie z domu, możliwość przemieszczania się, spotkania ze znajomymi, udział w życiu kulturalnym. To pokazuje, jak wiele wolności osobistej jesteśmy w stanie oddać za poczucie bezpieczeństwa. Ale takie drastyczne ograniczenia nie pozostaną bez wpływu na naszą kondycję psychiczną i jakość naszego życia. Ludzie są istotami społecznymi, nie mogą żyć w izolacji. Badania wskazują, że przedłużająca się kwarantanna ma istotne koszty psychologiczne, w tym takie jak: samobójstwa, zwiększona agresja, depresja etc. (najnowsza analiza ponad 3000 artykułów naukowych na ten temat tutaj).
Problemem naszego świata, i wiem, że zabrzmi to źle w obliczu pandemii, jest zbyt duża populacja ludzi. Świat, który znamy, oparty jest o pewną umowę społeczną. O to, że wszystkie nasze systemy działają tylko do pewnego progu, określonej liczby osób. Kilka przykładów.
System bankowy tak naprawdę posiada ok 15-20% gotówki, reszta to pieniądze wirtualne, zapisane w postaci liczb na naszych kontach. Nic dziwnego, że w sytuacji kryzysu finansowego banki upadają, gdy nagle wszyscy ludzie chcą wybrać swoje pieniądze. Tych pieniędzy po prostu fizycznie nie ma. Ta sama sytuacja jest z systemem zdrowotnym – działa w miarę sprawnie, gdy korzysta z niego x osób. Kiedy ma z niego korzystać 1000x i więcej, system się załamuje, co mamy okazję, niestety, obserwować właśnie na świecie. Tak naprawdę o to dziś trwa walka – nie, żebyśmy się nie zarazili, ale żeby stało się to jak najpóźniej. Chodzi o wypłaszczenie krzywej epidemii po to, by system zdrowotny się nie zawalił.
Tak samo skonstruowany jest system emerytalny, system edukacji, a nawet internet, który aktualnie przestaje być wydolny, bo zbyt wiele osób korzysta z niego jednocześnie – mamy teraz problemy z łączami, przepustowością, zbyt niskim abonamentem, transmisją wideo; przy okazji polecam najnowsze dane Statista dotyczące tego, jak korzystanie z VPN (wykorzystywany głównie do pracy zdalnej) rośnie w okresie kwarantanny. Pomogłaby nam teraz z pewnością technologia 5G, ale jej jeszcze nie mamy. Plus tu pojawia się też inna kwestia – ogromną część technologii 5G kontrolują aktualnie Chiny – wiemy już, jakie są konsekwencje uzależnienia gospodarczego świata od Chin, uzależnienie technologiczne ma dodatkowe konsekwencje związane chociażby z inwigilacją – ale to wątek na inną dyskusję.
Coraz więcej osób postuluje (choć to wciąż poniekąd temat tabu), aby do ograniczeń, które sobie narzucamy, dołożyć przede wszystkim ograniczenie liczby ludzi na świecie. David Attenborough już dekadę temu mówił, że nasz świat utrzyma populację 15mld ludzi, jeśli będziemy żyć jak Indianie, 2,5mld ludzi, jeśli będziemy żyć jak Brytyjczycy i zaledwie 1,5mld ludzi, jeśli będziemy żyć jak Amerykanie. Jane Goodall w jednym ze swoich wywiadów powiedziała: „It’s our population growth that underlies just about every single one of the problems that we’ve inflicted on the planet. If there were just a few of us, then the nasty things we do wouldn’t really matter and Mother Nature would take care of it — but there are so many of us.”
Na rzecz ograniczania populacji ludzi na świecie działa chociażby brytyjska organizacja charytatywna Population Matters (dawniej Optimum Population Trust), którą wspierają właśnie m.in. Jane Goodall (polecam jej wypowiedź: Overpopulation in the Developing World) i David Attenborough. Population Matters podkreśla, że decyzja o posiadaniu dzieci jest decyzją niezwykle osobistą, ale jednocześnie zachęca do zrównoważonego planowania rodziny (w tym posiadania mniejszej liczby dzieci i adopcji).
Jedna z teorii mówi też, że rozwiązaniem na problemy generowane przez zwiększającą się populację jest starzejące się społeczeństwo. Starsze osoby mniej konsumują, inaczej spędzają czas, inaczej planują wydatki, nie rodzą dzieci albo rodzą ich mniej. Ekonomiści podkreślają jednak, że starsze osoby nie są w stanie utrzymać gospodarki – właśnie ze względu na mniejszą konsumpcję, mniejsze inwestycje, niższą efektywność pracy. Ale tu odpowiedzią może być automatyzacja – w przyszłości gospodarka może opierać się na pracy maszyn i robotów, a nie ludzi.
Scenariusz transformacji
I wreszcie ostatni scenariusz – transformacja. Możemy próbować zmienić nasze podejście do konsumpcjonizmu i generalnie do funkcjonowania świata. To chyba największe wyzwanie, bo oprócz technologii i regulacji prawnych ogromną rolę odegra tu zmiana mentalności.
Przyzwyczailiśmy się, że stan naszej gospodarki oceniany jest dziś na podstawie wskaźników ekonomicznych, typu PKB, poziom inwestycji, poziom konsumpcji etc. Ale widać wyraźnie, i pandemia Covid-19 pokazuje to jeszcze dobitniej, jakości naszego świata nie da się dłużej mierzyć wyłącznie danymi ekonomicznymi. Nie da się go też tak mierzyć, bo nieograniczony wzrost na ograniczonej planecie i przy ograniczonych zasobach jest po prostu fizycznie niemożliwy. Coraz częściej i coraz głośniej mówi się więc o konieczności uwzględniania w ocenie dobrobytu wskaźników pozaekonomicznych, w tym dotyczących poczucia bezpieczeństwa, zdrowia, satysfakcji z życia, zaangażowania społecznego, edukacji i innych. OECD analizuje aktualnie 11 takich wskaźników (polecam dodatkowo tę mapę – można na niej sprawdzić, jak na tle tych 11 wskaźników wypada region, w którym mieszkacie i porównać go do innych regionów świata).
I tu nasuwa się kluczowe pytanie. Czy – jako kraje, rządy, przedsiębiorcy, ludzie – jesteśmy gotowi, żeby przejść na taki system oceny i funkcjonowania świata?
Będzie wymagało to dużych nakładów pracy, zaangażowania i czasu, ale mimo wszystko wierzę, że tak.
* dla potrzeb tego tekstu mówię o większości społeczeństwa, większości ludzi, choć oczywiście są jednostki, które działają inaczej, w tym także całe grupy społeczne, np. Amisze, ale oni tylko potwierdzają regułę.
***
Na zdjęciu ja w Wenecji, w moich ukochanych Włoszech, podczas ubiegłorocznego Biennale, które przytłoczyło mnie wówczas ilością prezentowanych problemów. Nie sądziłam wtedy, że tak szybko z projektów artystycznych zmienią się one w naszą rzeczywistość.