Technologie

Trendhunting in London, czyli o sci-fi, robotach i Tech City
W zeszłym tygodniu poleciałam do Londynu na tzw. trendhunting. Po pierwsze miałam potrzebę złapania inspiracji, po drugie pracujemy aktualnie nad raportem, w którym jako metodę badawczą przyjęłam analizę filmów science-fiction (więcej tutaj). Tymczasem w Londynie od początku czerwca do początku września można zwiedzać wystawę Into the Unknown w całości poświęconą właśnie tematyce sci-fi. Miałam przyjemność nie tylko zwiedzić całą wystawę, ale także spotkać się i porozmawiać z jej kuratorem Patrickiem Gygerem (efekt tej rozmowy będzie dostępny w raporcie).
Into the Unknown
Wystawa odbywa się w Barbican (które samo wygląda trochę jak z filmów sci-fi – potężny, ciemny, betonowy gmach) i podzielona jest na 4 części.
Pierwsza to Extraordinary Journeys (o odkrywaniu Ziemi, tu zwłaszcza powieści Juliusza Verne, ale także Tarzan, Godzilla, Park Jurajski etc.), druga Space Odysseys (o podróżach kosmicznych – i tu cała masa oryginalnych eksponatów wykorzystywanych w takich filmach, jak Star Wars, Alien, Interstellar), trzecia Brave New Worlds (chyba najbardziej dystopijna część, choć nie ukrywam, że cała wystawa jest mocno przytłaczająca i pesymistyczna – w tej sekcji rozbawiły mnie jednak widokówki z 1914 roku, które “przedstawiają” rzeczywistość w 23. wieku – vide poniżej, jak ją sobie wyobrażano :))
oraz czwarta Final Frontiers (o połączeniu człowieka z maszyną i AI, tu zwłaszcza instalacja z Ex Machina, ale także roboty z filmów I, Robot czy Interstellar – Tars :)).
Na głównej wystawie znajduje się łącznie ponad 800 eksponatów (najróżniejszych, poczynając od grafik i ilustracji, przez filmy i książki, aż do artefaktów i eksponatów z największych filmowych produkcji sci-fi; dodam, że ogromna część eksponatów pochodzi z prywatnej kolekcji Paula G. Allena, współzałożyciela Microsoftu) i zajęło mi blisko 3h, żeby je zobaczyć (choć jestem przekonana, że część i tak mi umknęła).
Wystawa zresztą rozrzucona jest po całym Barbican – oprócz wystawy głównej, m.in. przy wejściu do Barbican znajduje się instalacja wideo stworzona przez twórców Black Mirror, a w podziemiach instalacja In Light of The Machine stworzona przez Conrada Shawcrossa. Do tej części dotarłam na samym końcu i tak bardzo już wkręciłam się w cały świat sci-fi, że miałam wrażenie, że ta rzeźba-robot jest żywa :). Przerażające uczucie :).
U góry: maski wykorzystywane w filmach Alien i Star Wars. Na dole: instalacja z filmu Ex Machina oraz Nasa Mission Control Set z filmu Marsjanin (panelem tym można było zarządzać samemu, wchodząc w rolę tzw. Screen Graphics Technician).
Robots: The 500-year Quest to Make Machines Human
W piątek pojechałam do Science Museum na wystawę poświęconą robotom. Już samo wejście zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Na wystawę wchodzi się bowiem, idąc wzdłuż ściany z zamieszczonymi na niej gałkami ocznymi robotów, do których podłączone są kamery – przez co człowiek ma wrażenie, że roboty go śledzą :). Wystawa pokazuje historię robotów, sięgając nawet do XVI wieku (m.in. pierwsze protezy rąk, zegary i konstrukcje wykorzystywane w kościołach).
Robot-dziecko (zdjęcie po lewej, na dole) to pierwszy robot, na którego napotykamy tuż po wejściu na wystawę – robi spore wrażenie i ustawia odpowiednią perspektywę. Robot zielony to jeden z pierwszych (zbudowany w 1949 roku) humanoidalnych robotów w UK. W swoim czasie przedstawiany był m.in. jako model domowego robota przyszłości lub służącego do wykorzystywania podczas działań wojennych.
Dla mnie jednak najciekawsza była część poświęcona robotom współczesnym. Miałam bowiem okazję zobaczyć roboty (i z niektórymi też wejść w interakcję), o których wcześniej tylko czytałam.
Na wystawie znajduje się m.in.:
- Zeno R25 (2015) – jeden z najbardziej “ekspresyjnych” robotów aktualnie istniejących na świecie, wykorzystywany w pracy z dziećmi z różnego rodzaju problemami edukacyjnymi; potrafi uśmiechać się, krzywić się, wyglądać, jakby był zły, szczęśliwy, zdziwiony; w swoim prawym oku ma wbudowaną kamerę, dzięki czemu rozpoznaje emocje na twarzy człowieka, który na niego patrzy i własną mimiką dostosowuje się do tych emocji; (na zdjęciu powyżej pierwszy od lewej w górnym rzędzie)
- Kodomoroid (2014) – tego robota znacie na pewno, to jeden z najbardziej realistycznych androidów istniejących aktualnie na świecie; wystawa w Londynie to jego pierwsza wizyta gdziekolwiek poza Japonią; (na zdj. drugi od lewej w górnym rzędzie)
- Telenoid (2013) – robot zaprojektowany dla ludzi, którzy mieszkają daleko od siebie i komunikują się głównie przez telefon; ma wbudowany mikrofon i słuchawki, czyli zamiast do telefonu mówimy do niego i jednocześnie możemy go przytulać, wyobrażając sobie, że mamy fizyczny kontakt z osobą, z którą aktualnie rozmawiamy; to, co było szczególnie zaskakujące, to fakt, że gdy do niego podeszłam, zaczął do mnie mówić po polsku; (na zdj. trzeci od lewej w górnym rzędzie)
- Dexterous Hand (2013) – aktualnie najbardziej zaawansowana ręka robota na świecie, potrafi wiercić, mieszać zupę i nawlec igłę; jeśli wszystkie roboty wyposażone byłyby w takie ręce, znacznie ułatwiłoby im to funkcjonowanie w świecie zaprojektowanym dla człowieka (nie zdajemy sobie sprawy, jak trudne dziś dla robota są rzeczy, o których my sami nawet nie myślimy – np. chwycenie jajka bez zgniecenia go, obrócenie gałki w drzwiach etc.); (na zdj. pierwszy od lewej, dolny rząd)
- Nexi (2008) – jego dłonie, ręce, głowa oraz twarz kontrolowane są komputerowo, dzięki czemu Nexi wykorzystywany jest w badaniach dotyczących reakcji człowieka na zachowania robotów (a zwłaszcza naszych – ludzkich – reakcji na ich mimikę, ekspresję emocji i mowę ciała, w sensie – co jest dla nas do przyjęcia, a co już nie); (na zdj. drugi od lewej, dolny rząd)
- Kaspar (2005-2016) – robot, który na pierwszy rzut oka wygląda jak laleczka Chucky, w rzeczywistości wykorzystywany jest w terapii dzieci z autyzmem; ułatwia im m.in. rozpoznawanie emocji oraz wchodzenie w kontakt fizyczny (ma skórę reagującą na dotyk, więc jeśli ktoś dotknie go zbyt mocno, mówi: “Ow! Gently, please”); (na zdj. trzeci od lewej, dolny rząd)
Silicon Roundabout & Tech City
W czwartek umówiłam się też z Insider London (oprowadzał mnie Dean Forrester – bardzo fajny, świetnie przygotowany, młody człowiek) na private tour po Silicon Roundabout & Tech City (część Londynu uznawana za trzeci największy na świecie – po San Francisco i Nowym Jorku – klaster start-upów technologicznych). Ponieważ zwiedzanie miałam one-on-one, poprosiłam bardziej o perspektywę społeczno-kulturową niż zwiedzanie konkretnych spółek technologicznych, choć oczywiście od technologii podczas tego zwiedzania nie udało się uciec (m.in. zahaczyliśmy o bankomat bitcoinowy i nawet ktoś z niego wybierał akurat pieniądze :)).
Szczególnie ciekawy jest dla mnie sposób funkcjonowania tej dzielnicy – powiedziałabym: pełen sprzeczności. Z jednej strony mamy bardzo silne akcenty technologiczne, z drugiej wciąż bardzo aktywnie działające środowisko artystyczne (m.in. znajdują się tu murale Banksy’ego – zabezpieczone pleksi :)). Kulturę tego miejsca kształtują też takie miejsca, jak chociażby kultowy już Shoreditch Grind – czyli bezpretensjonalne kawiarnie, gdzie start-upowcy, zamawiając kawę flat white 😉 (stąd zresztą określenie flat-white economy) pracują nad nowymi rozwiązaniami. Ta nieformalna (sprzyjająca innowacjom) infrastruktura to coś, czym miejsca takie jak Silicon Roundabout różnią się od innych centrów finansowo-technologicznych (np. Canary Wharf w Londynie).
Na sprzeczności w tej dzielnicy wskazuje też z jednej strony silne kontestowanie rzeczywistości, z drugiej jednak komercja i pop-kultura. Widać to było zwłaszcza przy Nike Labie – w przejściu prowadzącym do labu z jednej strony ściany wymalowany jest słynny mural It takes the sedation of millions to hold us back (będący swego rodzaju manifestem antykonsumpcjonizmu), a z drugiej wielkie logo Nike. W okolicy swoją siedzibę ma m.in. także Vice.
Z ciekawostek, miałam też okazję zobaczyć od środka Ziferblat – coworking należący do rosyjskiej sieci, bardzo charakterystyczny zwłaszcza jeśli chodzi o wnętrze (vide zdjęcia), ale także o podejście (komunikują się nie tylko jako cowork, ale także jako anticafe, treehouse for grown-ups (szczególnie ładne :)) i public living room (wpisując się tym samym w silny ostatnio trend #SocialInclusion).
I to tyle. Bardzo lubię takie wyjazdy inspiracyjne (w instytucie nazywamy je #infuturejourneys) – otwierają mi głowę, dają nową perspektywę, pozwalają wymyślać kolejne projekty. Mówiąc szczerze (choć może nie powinnam :)), wolę je bardziej niż branżowe konferencje, gdzie głównie jednak rozmawia się o tym samym. Jeśli więc tylko macie taką możliwość, polecam bardzo.