Społeczeństwo

Boję się braku czasu
Od dwudziestu lat zajmuję się nowymi technologiami – ich wpływem na społeczeństwo, świat i na nasze życie. Zajmuję się nimi jako badaczka i interesuję jako geek. Z wielu korzystam na co dzień, wiele testuję zanim jeszcze wejdą do powszechnego użycia. Wiem i często o tym mówię, że każda technologia, która zapewni nam niespotykane wcześniej korzyści, jednocześnie przyniesie nam na pewno niespotykane wcześniej problemy. Ale gdy ktoś pyta mnie – czego w przyszłości boję się najbardziej – odpowiadam, że nie boję się konsekwencji żadnej z nowych technologii. Nie boję się ani neurotechnologii, ani inżynierii genetycznej, ani AI – choć wiemy już dziś, jak negatywne mogą być ich konsekwencje. To, czego się boję w ich kontekście, to brak czasu.
Brak czasu pogarsza jakość naszego życia w każdym jego aspekcie. Brak czasu wpływa na relacje międzyludzkie, które słabną lub wypalają się zupełnie, jeśli nie poświęca się im tyle uwagi, ile jest to potrzebne. Brak czasu wpływa na efekty naszej pracy, bo gdy robimy coś szybciej, to często jest to równoznaczne z tym, że jakość tego czegoś naturalnie spada. Brak czasu sprawia, że przestajemy zwracać uwagę na wartości, bo siłą rzeczy wymagają one więcej namysłu. Brak czasu zabija dialog – łatwiej i szybciej powiedzieć: “wypierdalać” – niezależnie, z której strony – bo dyskusja, zwłaszcza na trudne tematy, jest jednak przecież czymś, co trwa i angażuje. Brak czasu nie pozwala słuchać. Brak czasu prowadzi do jeszcze większej polaryzacji – bo łatwiej i szybciej wybierać między czarnym i białym niż zastanawiać się nad milionem odcieni szarości. Brak czasu wpływa na nasze decyzje i wybory, bo nie mając czasu, nie możemy sprawdzić wszystkich opcji, a nasza wiedza jest płytka i pobieżna. Brak czasu sprawia wreszcie, że to inni mogą kierować naszym życiem i nami manipulować (mam tu na myśli przede wszystkim media).
A jednak hasłem naszej rzeczywistości nie jest: “dajmy sobie czas”, ale właśnie coś zupełnie przeciwnego – “nie zwalniamy tempa!”, utożsamiane w dodatku z sukcesem, przedsiębiorczością, a nie wszystkim tym, co napisałam powyżej.
Piszę o tym, bo od dwóch dni, obserwując to, co dzieje się po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego – i w mediach społecznościowych, i w świecie fizycznym, nie mogę się skupić na niczym innym. Nie chcę w tym miejscu dyskutować o kwestiach światopoglądowych, o byciu za lub przeciw – po pierwsze, ten blog to nie miejsce na taką dyskusję. Po drugie, mam zasadę, że nigdy tego nie robię, bo wierzę, że każdy człowiek ma prawo do własnych poglądów i największą wartością naszego świata jest właśnie to, że się nimi od siebie różnimy.
A jednak ten temat porusza mnie emocjonalnie, w wielu kwestiach, a zwłaszcza w kontekście sposobu prowadzenia dyskusji. Porusza mnie, bo wiem, że takich budzących silne emocje tematów mamy i będziemy mieć w najbliższym czasie do przedyskutowania jako świat bardzo wiele – w tym choćby zmiana klimatu, równy dla wszystkich ludzi dostęp do dóbr wspólnych (wody, czystego powietrza), nierówności społeczne, źródła energii, inkluzywność, uprzedzenia i wykluczenia spowodowane wdrożeniem algorytmów i sztucznej inteligencji, nowe modele rodziny, nowe modele społeczeństwa, neuro- i nanotechnologie, inżynieria genetyczna – wszystkie ingerujące w naszą tożsamość, w to, kim jesteśmy.
W takim świecie i w takim miejscu, w którym się znajdujemy, to, co jest nam najbardziej potrzebne, to właśnie czas.
W kontekście obecnej sytuacji – gdybyśmy mieli więcej czasu lub po prostu go sobie dali, to może każdy przeczytałby art. 38 Konstytucji, na który powołuje się TK i który brzmi: “Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia.” Być może łatwiej byłoby się nam wówczas zgodzić, że ten budzący najwięcej emocji pkt 2 z art. 4a w ustawie o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, o który zaczęła się cała dyskusja i który umożliwia dokonanie aborcji ze względu na “duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu” literalnie (w sensie brzmienia znaczenia, bez nadawania temu własnych emocji i poglądów) faktycznie nie jest zgodny z Konstytucją – która zapewnia ochronę życia każdemu człowiekowi, a nie tylko zdrowemu. I gdybyśmy mieli czas, to może przeczytalibyśmy całą Konstytucję i wówczas trudniej byłoby nam rzucać hasła, że trzeba ją zmienić, bo zrozumielibyśmy, że takie dokumenty jak Konstytucja czy Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ, będące wynikiem pracy i dyskusji wielu osób z wielu środowisk, tak naprawdę pokazują nam kierunek społeczeństw, do których chcemy i powinniśmy zmierzać – pełnych szacunku dla drugiego człowieka, niezależnie od jego poglądów, wyborów, płci, rasy, stanu zdrowia, orientacji seksualnej czy religii.
Gdybyśmy mieli więcej czasu, łatwiej byłoby się zgodzić zwolennikom i przeciwnikom aborcji, że nie osiągną konsensusu w kwestii tego, kiedy zaczyna się człowiek i co jest życiem, a co nie. Jedyne porozumienie, które mogliby w tej kwestii osiągnąć, to stwierdzenie, że życie (tak jak każda inna wartość, która ma dla nas znaczenie: świadomość, autonomia etc.) jest czymś, co występuje na pewnej skali skomplikowania, istnieje w kontinuum. To właśnie z tego powodu w nauce istnieje coś takiego jak systematyka, a świat organizmów żywych dzieli się na sześć królestw, w ramach których życiem jest zarówno bakteria, pantofelek – jednokomórkowy organizm, glony – czyli organizmy tkankowe, grzyby, rośliny i zwierzęta. Nie tylko królestwa różnią się stopniem skomplikowania od siebie, ale także gatunki w ramach tych królestw (do królestwa zwierząt należy zarówno człowiek, jak i motyl), a w ramach gatunku każdy organizm różni się także stopniem skomplikowania w zależności od etapu życia, na którym aktualnie się znajduje.
Gdybyśmy dali sobie więcej czasu, to ta dyskusja mogłaby, bo powinna, trwać dłużej, skoro została już rozpoczęta – z udziałem wielu stron, wielu perspektyw, z racjonalnymi argumentami i w miarę możliwości z wyłączeniem emocji, choć zdaję sobie sprawę, że to trudne. Że nie działaby się na ulicy, w serwisach plotkarskich, memach i na Twitterze, gdzie miejsce i forma sprzyjają emocjom i komentarzom, przez które naprawdę nie da się przejść, w stylu: “życzę ci, żebyś została zgwałcona, a efektem tego gwałtu był uszkodzony płód”. Że jednocześnie nie toczyłaby się za zamkniętymi drzwiami i nie opierałaby się na wycinkach rzeczywistości, ale próbie maksymalnie pełnego jej ogarnięcia.
Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy posłuchać siebie nawzajem i przede wszystkim usłyszeć siebie nawzajem. I doszlibyśmy do wniosku, że temat aborcji, ludzkiego życia to jest temat tak delikatny, tak indywidualny i tak wrażliwy, że nikt z nas, niezależnie od tego, czy jest pro-life czy pro-choice, nie może oceniać nikogo, kto podejmuje taką bądź inną decyzję w tym zakresie. Że tak naprawdę ta decyzja uwarunkowana może być milionem czynników, o których może wiedzieć tylko osoba, która ją podejmuje. Że argumenty za mają ci, którzy są pro-life i ci, którzy są pro-choice. Że niezależnie od tego, po której stronie my sami stoimy, nie możemy być nigdy pewni, jak sami wybierzemy, dopóki nie znajdziemy się w takiej sytuacji, bo z literatury, historii i doświadczenia nauczyliśmy się już, że “tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.
W kontekście problemów współczesnego świata boję się braku czasu, bo brak czasu sprawia, że zaczynamy funkcjonować jak współczesny komputer, który działa szybko, ale w swoim kodzie do wyboru ma tylko dwie pozycje: zero i jeden. Tyle, że nasz świat nie jest zerojedynkowy, jest zdecydowanie bardziej skomplikowany. Możemy więc w tym świecie pozostać ludźmi i działać jak ludzie, którzy są wolniejsi od komputerów, bo potrzebują czasu na przeprocesowanie informacji. Jeśli natomiast mielibyśmy się wzorować na komputerach i “nie zwalniać tempa”, to może warto spojrzeć w kierunku komputerów kwantowych, których epoka właśnie nadchodzi, bo są nieporównywalnie szybsze od komputerów tradycyjnych. Dlaczego? Bo zamiast na bitach, bazują na kubitach – oprócz zero i jeden mają również możliwość bycia w obu tych stanach jednocześnie.
Zdjęcie na stronie głównej: zrobiłam je w październiku 2019 podczas Art Biennale w Wenecji, pawilon Rumunii, zatytułowany: Unfinished Conversations on the Weight of Absence.