
Street Art my love
W październiku ubiegłego roku, podczas Biennale w Wenecji, w pawilonie Mongolii znalazłam pocztówkę, na której odręcznym pismem napisany był następujący tekst:
„The value of art for me is its power to convey an idea, thought, or even a philosophy. Previously unknown to the observer, a seed is planted and new ways of thinking and experiencing the world become available. Graffitti writers are like computer hackers, planting these seeds as code into the urban networks of society. Sometimes corrupting, sometimes confrontational, but always offering new perspectives.”
Ten tekst mnie uderzył. Ktoś, kogo nie znam, w tych czterech zdaniach zapisał dokładnie to, co myślę o streetarcie, coś, co wyjaśnia, dlaczego jestem tak wielką fanką tej dziedziny sztuki.
Szerszy kontekst
Street art daje mi zawsze szerszy kontekst, sprawia, że zaczynam inaczej myśleć, stawia pytania, zmienia moją perspektywę, pozwala mi się zatrzymać, oddaje lub nazywa to, co czuję w danym momencie. Jest dla mnie zawsze czymś bardzo autentycznym, mimo że aktualnie coraz częściej bywa komercjalizowany przez marki.
Jeśli ktoś zajrzy do mojego telefonu, to znajdzie w nim, w folderze z 2019 roku, 340 zdjęć różnych murali. Wśród tych 340 murali, które miałam okazję zobaczyć tylko w ubiegłym roku, znalazły się również prace największych i najbardziej znanych artystów, m.in. Banksy’ego, Wrdsmtha, Fin DAC-a, Hery, Animalito, Os Gemeos, Davida de la Mano, Phlegma czy Millo.
Na część prac trafiłam zupełnie przypadkowo (jak chociażby praca Fin DAC-a w restauracji w Tokio, której nazwy dziś już nie pamiętam, bo weszłam do niej przez przypadek bardzo wcześnie rano na śniadanie, tuż przed wyprawą na Mount Fuji – miałam po prostu godzinę do odjazdu autobusu), część z nich szukałam specjalnie (jak praca Wrdsmtha w Berlinie – wstałam specjalnie o 5 rano i pojechałam do Berlina Wschodniego po to, żeby ją zobaczyć, choć tak naprawdę jechałam w zupełnie przeciwną stronę).
Fin DAC, Tokio. Mural jednego z najbardziej znanych artystów street art, zawsze chciałam go zobaczyć, a na ten trafiłam zupełnie przypadkowo. Miałam godzinę do odjazdu autobusu, weszłam więc na śniadanie do restauracji, która była w pobliżu stacji Shinjuku i która akurat była otwarta. Fin DAC maluje głównie kobiety, współczesne gejsze. Jego styl jest bardzo charakterystyczny – jeśli zobaczysz jego pracę raz, potem zawsze będziesz już umiał go rozpoznać.
Maybe the art should stay outside
Pomyślałam sobie ostatnio, że szkoda, że tak niezwykłe prace mam schowane gdzieś u siebie na dysku. Że chciałabym się nimi podzielić. I że tym wpisem chciałabym zacząć cykl tekstów o tym, co mnie inspiruje. Być może moje zapiski przydadzą się komuś w jego własnych poszukiwaniach dotyczących tego, co ważne, nowe i inne, w odkrywaniu własnych pasji, w odmiennym spojrzeniu na świat.
Inna sprawa, że street art generalnie jest tą dziedziną sztuki, która z założenia ma być dostępna dla wszystkich. Banksy powiedział kiedyś w jednym z wywiadów: „I don’t know if street art ever really works indoor. If you domesticate an animal, it goes from being wild and free to sterile, fat and sleepy. So maybe the art should stay outside. Then again, some old people get lot of comfort from having a pet around the house.” Myślę, że nie tylko starzy ludzie lubią mieć zwierzęta w domu i nie tylko starym ludziom dają one wiele dobrego 🙂 – ale generalnie zgadzam się, że czuć ogromną różnicę, kiedy street art ogląda się „na ulicy”, i kiedy w muzeum.
W zeszłym roku byłam w dwóch muzeach street artu – Urban Nation w Berlinie i w Moco Museum w Amsterdamie. W pierwszym znajdują się prace m.in. Davida de la Mano, Fin DAC-a czy Millo, ale nie da się ich porównać z tym, kiedy widzisz je na zewnątrz na ścianach budynków.
Kilka przykładów. Poniżej prace Davida de la Mano. Po lewej, dolny obrazek – zrobiłam to zdjęcie w muzeum Urban Nation w Berlinie. Po prawej, zdjęcia murali na ścianach budynków – zrobiłam je na ulicach Berlina i Bodo (Norwegia). Patrząc tylko na zdjęcia, widać i czuć ogromną różnicę. Ten sam artysta, zupełnie inny odbiór – tu przede wszystkim wrażenie i efekt robi skala. David de la Mano, kolejno prace – w muzeum Urban Nation w Berlinie, na jednym z budynków w Berlinie i na jednym z budynków w Bodo (ten ostatni projekt powstał w ramach festiwalu UpNorth Street Art Festival).
Inny przykład – Millo. Znów w muzeum Urban Nation w Berlinie i na budynku w Bodo. Też bardzo-bardzo charakterystyczny styl, uwielbiam tę kreskę, ale też tematy, które porusza (samotność, emocje, wewnętrzny świat, relacje). Posługuje się najczęściej czarno-białymi obrazami z pojedynczą plamą wyraźnego koloru gdzieś. I mimo całej mojej miłości do kreski, kolorów, tematów, najbardziej porusza mnie monumentalizm tych prac. Mam zupełnie inne emocje, kiedy patrzę na zamalowaną ścianę budynku, która wchodzi w relacje z otoczeniem – innymi budynkami, niebem, ludźmi – i kiedy patrzę na podobny obraz w muzeum.
Millo. Po lewej praca zatytułowana „I will build you up while they put you down” (muzeum Urban Nation w Berlinie), po lewej praca zatytułowana „Insomnia” – na ścianie jednego z budynków w Bodo.
A tu praca Os Gemeos – dwóch artystów, braci-bliźniaków, z Sao Paulo – elita światowego street artu (charakterystyczne dla ich prac są żółte postacie). To zdjęcie zrobiłam w Moco Museum w Amsterdamie. Wciąż czekam, kiedy będę mogła zobaczyć którąś z ich prac na żywo. Odbiór w muzeum jest zupełnie inny. Nie ta sama siła.
Os Gemeos, Long Way Home, Moco Museum, Amsterdam.
No i wreszcie Banksy, który jest mistrzem kontekstu. Poniżej mural stworzony w maju 2019, przy okazji Biennale. Widzimy na nim dziecko imigrantów, które – w kamizelce ratunkowej i z odpaloną racą – wzywa pomocy. Miałam okazję zobaczyć ten mural jeszcze przed wysoką wodą w grudniu – w jej trakcie to namalowane dziecko zostało prawie zatopione (na ścianie widać zresztą ślad, jak wysoko może dojść woda). To właśnie miejsce, w którym został stworzony ten mural, sprawia, że mam ciarki, kiedy na niego patrzę.
Banksy, Wenecja 2019.
Dialog z miastem
Street art to dla mnie zawsze kontekst, swoista forma dialogu nie tylko z przechodzącymi ludźmi, ale także przestrzenią i generalnie samym miastem. I a propos dialogu. W dobie instagrama, street art staje się dziś czymś bardzo popularnym. Trudno się dziwić, świetnie wygląda na zdjęciach i ma szansę wygenerować „dużo lajków”. Miasta inwestują więc aktualnie we współprace z artystami, a na swoich stronach zamieszczają trasy streetartowych galerii. Ale tak naprawdę murali nie ma nigdy w ścisłych centrach miast. Najczęściej znajdują się gdzieś na obrzeżach, często w biednych, czasem niebezpiecznych dzielnicach.
Mimo rosnącej popularności street-artu murali nie ma raczej w ścisłych centrach miast. Najczęściej można trafić na nie na obrzeżach, w biedniejszych dzielnicach. Na zdjęciach murale znalezione w Tel Awiwie oraz jeden z moich ulubionych murali (Dziewczynka z kotem by Looney) na ulicy Szarej (nomen-omen) w gdańskiej dzielnicy Siedlce.
Rosnąca popularność street artu równa się większa liczba turystów w takich miejsach, a to w konsekwencji sprawia, że one same też się zmieniają – w kierunku dzielnic artystycznych, takich, w których „warto być”. Przykładami takich street-artowych dzielnic, które miałam okazję odwiedzić w ubiegłym roku, są chociażby Florentine w Tel Awiwie i Mission w San Francisco (które jeszcze zachowały swój offowo-alternatywny charakter) oraz już tak naprawdę całkowicie zgentryfikowana Shoreditch w Londynie (a mimo to wciąż ją bardzo lubię – przy czym najlepsze murale są w okolicach Brick Lane, a zwłaszcza Nomadic Community Garden – tam zresztą odkryłam ALO).
Poszukiwania murali pozwalają odkrywać miasto; pozwalają spojrzeć na nie z innej perspektywy, trafić do miejsc, do których trudno trafić. Na zdjęciach ja – szukam muralu wrdsmtha w Berlinie i Atle Ostrema w Bodo.
Atle Ostrem, Beauglyful, Bodo, Norwegia. Prace Ostrema są dla mnie kwintesencją tego, czym jest street art w mieście. Dotykają bowiem tematu piękna i brzydoty (stąd określenie „beauglyful”). I tak naprawdę o tym jest street art – piękno i sztuka w brzydkich, opuszczonych, zniszczonych miejscach.
Zaangażowanie społeczne
Street art zwraca uwagę wieloma rzeczami. Skalą, formą, kontekstem, kontrastem, ale przede wszystkim tematami, które porusza. Są to tematy zarówno bliskie człowiekowi jako jednostce (wewnętrzne przeżycia, emocje), ale też tematy, które są ważne społecznie. Poniżej wrzucam prace czterech artystek street-artowych (btw: street-art to jednak męski świat, wciąż mało (za mało) w nim kobiet), które dotykają właśnie kwestii społecznych.
HERA, Berlin, Let’s imagine a world in which every being is protected – praca poruszająca kwestie praw zwierząt, praw kobiet i osób starych.
Żeby zrobić to zdjęcie musiałam wejść na płot. Z drutu. Musiało to dość komiczne wyglądać, kiedy jedną ręką robiłam zdjęcie, a drugą próbowałam się trzymać, żeby nie spaść. Dodam, że byłam w spódnicy :).
Cristina Meyer, wlepka przed wejściem do Giardini podczas Biennale w Wenecji – bez tytułu, ale w zasadzie niepotrzebny. Wiadomo, o co chodzi.
Animalito, A kiss between cultures, Bodo – jeden z moich ukochanych murali. O inkluzywności, świecie bez podziałów i uprzedzeń.
Sandra Chevrier, zdjęcie zrobiłam w muzeum Urban Nation w Berlinie – w swoich pracach ta kanadyjska artystka porusza kwestie kobiecości – czym jest, co ją określa, stereotypów. Też bardzo charakterystyczny styl – na twarzach kobiet znajdują się maski zrobione z postaci wyciętych z komiksów.
Historia
Street art nie tylko komentuje obecną rzeczywistość, ale też pokazuje często historię danego miejsca. W zeszłym roku trafiłam na trzy takie prace. Na zdjęciach poniżej:
Mountain Guides of Chamonix – trójwymiarowy mural w Chamonix (tych balkonów w rzeczywistości nie ma, ściana jest płaska), na którym widać najważniejszych, najbardziej zasłużonych przewodników wysokogórskich i alpinistów, wśród nich Michel-Gabriel Paccard i Jacques Balmat, którzy jako pierwsi zdobyli Mont Blanc w 1786 roku; stworzył go na zamówienie władz miasta w 2010 roku Patrick Commecy;
A Sunday Afternoon at Dolores Park Daniela Doherty w San Francisco – tego muralu akurat szukałam, jedna z głośniejszych prac, będąca nawiązaniem do dzieła George’a Seurata Sunday Afternoon z 1884 roku – Seurat był twórcą kierunku w malarstwie określanego jako pointylizm (kiedy większy obraz tworzy się z tysiąca, setek tysięcy małych kropek); Doherty swój mural stworzył tą samą techniką;
wreszcie prace Yip Yew Chonga – młodego artysty, który głównie maluje sceny z życia dawnego Singapuru; dodam, że jego murale są też interaktywne – bardzo często stoi przy nich jakieś krzesło, taboret, na którym można usiąść i stać się częścią danej sceny.
Skoro mowa o Singapurze. Singapur był dla mnie miejscem, gdzie miałam okazję zobaczyć zupełnie inne murale od tych, które widziałam do tej pory w europejskich czy amerykańskich miastach. Inna kreska, inny styl, inna tematyka, inne kolory.
Murale na ulicach Singapuru. Niestety, nie wiem, kto jest ich autorem.
Street poetry
Street art to nie tylko obrazy i ilustracje. To także po prostu sam tekst – na ścianie lub na ulicy. Czasem coś dłuższego, czasem jedno zdanie, czasem tylko wyraz. W Polsce najlepszym przykładem tego nurtu jest oczywiście Loesje, których galerię można obejrzeć na warszawskiej Pradze, na świecie oczywiście wrdsmth.
Od lewej: Warszawa, Gdańsk, Berlin, Tel Awiw, San Francisco.
Forma
I na koniec dwa słowa o formie. Street art to kreatywność. A jeśli kreatywność to miliony różnych form – murale, graffitti, tagi, wholecars (graffitti na składach pociągów – nielegalne i ultra niebezpieczne), cut-outs, stencils (szablony; technika, w której specjalizuje się m.in. Banksy), tiles, paper graffitti czy wheat-paste. Na zdjęciach poniżej kilka ciekawszych form – kafelki gdzieś w jakiejś wsi na Lofotach, muszle i sznurek na drewnianych budynkach w Naoshimie (Japonia), metalowe instrumenty na ścianie w Poznaniu i wielkoformatowa praca Juliena de Casabianca wykonana z papieru wyklejanego na ścianie w Berlinie.
***
W zasadzie to nawet nie wiem, jak zakończyć ten wpis. Zachwycam się tymi pracami, kiedy je oglądam na żywo i po raz kolejny, kiedy o nich piszę. Cenię artystów za to, że udostępniają swoją sztukę w mieście – tak, że każdy ma do niej dostęp. Porusza mnie sposób ich myślenia, talent, skala, jaką operują. Wiele z tych prac autentycznie mnie wzrusza.
Ogładałam kiedyś na Tedzie wystąpienie pt. „A city without a graffitti is a city without a soul”. I właśnie sobie uświadomiłam, że jedynym miastem, w którym byłam w ubiegłym roku i w którym nie widziałam ani jednego muralu była… Genewa.
Wszystkie zdjęcia we wpisie są mojego autorstwa.