Innowacyjność po polsku
Byłam dziś w Toruniu na konferencji Startup Toruń zorganizowanej z okazji otwarcia lokalnego inkubatora przedsiębiorczości Exea Smart Space. Świetne miejsce, fantastyczna impreza, przygotowana z rozmachem godnym podziwu. Wielkie gratulacje dla organizatorów, w tym przede wszystkim dla Łukasza Ozimka, Artura Jabłońskiego i Dominika Pokornowskiego. Panowie – naprawdę chapeau bas!
Gdybym miała określić swoją relację ze środowiskiem start-upowym, powiedziałabym, że stykamy się krawędziami. Start-upy interesują mnie wyłącznie w kontekście istotnych trendów lub mikrotrendów i jeśli o nich u siebie piszę, to właśnie z takiej perspektywy. Mam w sobie też swego rodzaju lokalny patriotyzm i w miarę możliwości staram się promować polskie start-upy – o iTraff czy Listonicu pisałam jako jedna z pierwszych. W swoim notatniku wpisałam, że mam się umówić na rozmowę z Kamilem Adamczykiem, trzy miesiące przed tym, jak ich kampania na Kickstarterze odniosła spektakularny sukces (ostatecznie mieliśmy okazję porozmawiać na tegorocznym infoShare i była to jedna z najbardziej fascynujących rozmów, jakie miałam przyjemność prowadzić). Start-upy są dla mnie także źródłem dużej energii i wielu inspiracji, a ich kultura fascynująca, chociażby ze względu to, jak wywraca do góry nogami wszystko, co było znane, dane i ustalone w funkcjonowaniu przedsiębiorstw.
Ten przydługi wstęp wrzucam tytułem wyjaśnienia, bo dzisiejsze spotkanie w Toruniu skłoniło mnie do zupełnie innych (w pewnym sensie zaskakujących także dla mnie samej) przemyśleń.
Występowałam w bloku, w którym – oprócz mnie – prezentacje mieli sami inwestorzy: Bartek Gola ze Speed Up, Marcin Szeląg z Innovation Nest i Marcin Kurek z Protos Venture Capital. Bardzo dobre wystąpienia, sporo konkretnych, ciekawych informacji. Ale w każdym z tych wystąpień znalazły się też pewne niepokojące fragmenty.
W wystąpieniu Bartka Goli był to fragment o tym, że raczej powinniśmy patrzeć blisko niż daleko, bo klienci wybierają produkt, który jest tu i teraz, który realizuje konkretne potrzeby. Z ostatnią częścią tego zdania zgadzam się w 100% – niezależnie od tego, czy planujemy krótko- czy długoterminowo zawsze musimy kierować się realnymi potrzebami i rozwiązywać realne problemy, nawet jeśli te oddalone są w czasie. Ale Bartek Gola podał tu przykład Apple – że ich sukces polega na tym, że po ich produkty ludzie ustawiają się w kolejkach. Tak. Tyle, że ustawiają się w kolejkach dziś. Kiedy Steve Jobs tworzył swoją firmę, nikt w kolejkach po jego produkty się nie ustawiał. Szczerze mówiąc, Jobs swoich klientów miał w nosie, był szaleńcem, wariatem, ze swoją wizją, w którą wierzył i dzięki której zmienił świat. Przełamał schemat, wyszedł do przodu, myślał daleko, poza horyzont, a nie blisko, tu i teraz.
Marcin Szeląg najpierw pokazał fantastyczny film, w którym jeden z założycieli Genentech mówi „zaczęliśmy zajmować się genetyką wtedy, kiedy genetyka jako nauka właściwie nie istniała”, a dwa slajdy później wspomniał, że lepiej inwestować w rynki, które są znane i sprawdzone niż w rynki zupełnie nowe. Rozumiem tę perspektywę – sprawdzone rynki wiążą się ze zdecydowanie mniejszym ryzykiem. Ale z drugiej strony, gdyby przedsiębiorcy inwestowali wyłącznie w sprawdzone rynki, do tej pory siedzielibyśmy w jaskini, przykryci skórami, jedlibyśmy korzonki i mięso mamutów i skrobalibyśmy kamieniem po skale.
Wreszcie Marcin Kurek wspomniał, że jeśli nie mamy pomysłu na start-up i szukamy inspiracji, to warto przeglądać przede wszystkim Techcruncha i The Verge i pomysły, które się sprawdzają na Zachodzie, próbować przenosić na nasz grunt. Znów rozumiem perspektywę – kopiowanie sprawdzonych pomysłów obarczone jest zdecydowanie mniejszym ryzykiem, ale z innowacyjnością pewnie niewiele ma wspólnego.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie krytykuję tych wystąpień, naprawdę były dobre i w każdym z nich znalazło się wiele informacji, które start-upowcy mogli wyciągnąć dla siebie. Fragmenty, o których piszę, były niewielkie – coś jak wtedy, gdy ktoś pisze na tablicy długi tekst i w pewnym momencie zahaczy o tę tablicę paznokciem. Zgrzyt jest krótki, ale doskonale słyszalny.
Doskonale rozumiem też perspektywę inwestorów. Wiadomo, inwestują pieniądze, często publiczne/ nierzadko prywatne i chcą z tej inwestycji mieć (szybki/ duży) zwrot. Nic dziwnego, że wolą rozwiązania sprawdzone i bezpieczne. Ale uważam też, że jeśli chcemy stymulować polską innowacyjność, jeśli chcemy, żeby polskie startupy naprawdę podbijały świat, to powinniśmy zmienić naszą mentalność i wszyscy (inwestorzy, start-upy, media etc.) mówić jednym głosem. I ten głos powinien zawsze i wszędzie brzmieć: THINK BIG.
Tak myślę.
Zdjęcie na głównej: NASA, flickr.com