
Street art według Orbit
Widzę, że street art i graffiti wykorzystywane są w reklamie ostatnio coraz częściej. I co ciekawe, po ten rodzaj komunikacji sięgają marki, które z tzw. kulturą uliczną nie miały dotychczas wiele wspólnego. No cóż, nie da się ukryć. Tzw. przestrzeń publiczna (w tym ulice, chodniki, mury, kosze na śmieci etc.) ma wiele zalet. Pierwszą i niezaprzeczalną jest chociażby zasięg (ile ludzi przemieszcza się codziennie głównymi „deptakami” miast: Świętojańską w Gdyni, Półwiejską w Poznaniu czy Nowym Światem w Warszawie?). Drugą – możliwość dotarcia do specyficznych grup docelowych (znając rozkład dnia danej TG i miejsca, w których ta grupa przebywa, można efektywnie=niskokosztowo rozplanować komunikację). Oczywiście, malowanie czarnym sprayem chodników czy bezmyślne rozklejanie naklejek jest nielegalne i takich działań nie pochwalam (w rzeczywistości mają niekorzystny wpływ na postrzeganie marki). Ale taka akcja jak „Dirty Mouth” przeprowadzona przez Orbit, to już zupełnie co innego.
Orbit:
Dodam tylko, że na rynku istnieją specjalne spraye pudrowe/ kredowe – są oczywiście relatywnie droższe, ale za to schodzą z chodnika po pierwszym deszczu (a jeśli długo nie będzie padać, to wytrą je po prostu przechodzący ludzie). Przy stosowaniu tego typu materiałów nie ma problemu z zaśmiecaniem miasta – to raz. A po drugie – reklamowe bazgroły nie straszą po zakończeniu kampanii.
Via: Bloguerrilla