Tekst na koniec roku
Od kiedy pamiętam, moim mottem w życiu było hasło impossible is nothing. To jest bardzo dobre motto, zwłaszcza gdy człowiek ma 20-30 lat i tę energię w sobie, która pozwala mu wierzyć, że może wszystko; że cały świat należy do niego. To jest wciąż dobre motto między 40 a 45 rokiem życia, w tym krótkim okresie, kiedy człowiek zna siebie na tyle, że znów ma to młodzieńcze poczucie omnipotencji. Bo przecież życie zaczyna się po 40.
A potem nagle, po cichu i niepostrzeżenie zaczyna się druga połowa życia. Ta, której nieodłączną częścią jest konieczność mierzenia się ze stratą. W tym ze stratą w jej najbardziej ostatecznym wymiarze – ze śmiercią najbliższych. Dopóki człowiek sam nie stanie w obliczu takiego doświadczenia, nigdy nie dowie się, co to znaczy nie móc zrobić NIC. Choćby się chciało całym sercem, całą głową i całym sobą.
Pomyślałam ostatnio, że musi istnieć jakieś lepsze motto od impossible is nothing. Lepsze to znaczy takie, które daje właściwą perspektywę. Takie, które wciąż pozwala przesuwać granice, nie zatrzymywać się oraz robić rzeczy duże, a jednocześnie takie, które pozwala zachować pokorę wobec losu, wobec innych ludzi i wobec świata. Pomyślałam, że musi istnieć jakieś motto, które sprawdza się w drugiej połowie życia i we wszystkich tych sytuacjach, kiedy rozumiesz już, że zdarzają się na świecie rzeczy, których nie możesz ani zatrzymać, ani zmienić; wobec których musisz zwyczajnie się poddać.
I wtedy mignęło mi gdzieś na Twitterze hasło: Think big, feel small.
Najpierw pomyślałam, jakie to niepopularne w naszych czasach i w naszym świecie – w świecie, w którym rządzi ego – uznać swoją małość. Że jak to feel small, skoro w naszym świecie dominuje think big, impossible is nothing i yes, you can! A potem przyszło mi do głowy, że to hasło może być tym, czego szukałam. Że kiedy w jednym zdaniu zderzają się big i small, zamiast iluzorycznego poczucia mocy, dostajemy coś, co jest w zgodzie z rzeczywistością, która nas spotyka lub spotkać może. Pomyślałam, że to hasło bardzo prawdziwe i co więcej – w naszym świecie bardzo potrzebne. Bo mówi o tym, że tak, warto patrzeć daleko i przekraczać granice, ale jednocześnie o tym, żeby mieć w sobie pokorę. A pokora jest paradoksalnie czymś, co jest potrzebne, by robić rzeczy wielkie.
Widziałam wiele razy w swoim życiu, jak inni ludzie czuli się lepsi od innych – bo mieli lepszą pracę, lepsze stanowisko na wizytówce, większą wiedzę albo pieniądze. Jak to poczucie lepszości sprawiało, że krzywdzili innych – na wielu poziomach, bo wydawało im się, że tacy wielcy mogą przecież więcej. Widzę codziennie, jak ludzie czują się lepsi od innych, pogardzając sobą nawzajem w dyskusjach w mediach społecznościowych czy komentarzach w serwisach informacyjnych. I widzę wreszcie, jakie są konsekwencje tego, że człowiek postawił siebie poza i ponad naturą; jak tym, że uznał siebie za stwórcę świata, jego pana i władcę, doprowadził do katastrofy klimatycznej i społecznej.
W momencie, kiedy człowiek zaczyna czuć się lepszy od innych, przestaje się rozwijać. Zatrzymuje się w miejscu. Zamiast budować, niszczy. Potrzebna jest nam wiara w siebie. Potrzebne nam jest wciąż przesuwanie granic. Ale potrzebna jest nam również pokora. Bo tylko ona daje nam właściwą perspektywę, szansę na rozwój i lepszy świat.
Na Nowy Rok i kolejne lata zostaję więc z myślą: Think big. Feel small.
PS Zdjęcie na głównej – ja w 2019 roku, po nieudanej próbie wejścia na Mount Blanc. Pokonała mnie wtedy ta góra. Od tamtego czasu zresztą staram się regularnie wspinać, żeby przypominać sobie stale, że to nie jest tak, że impossible is nothing. Że nawet wtedy, gdy człowiek bardzo chce, są na świecie rzeczy większe od niego.